Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/9

Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ I.

— A nie zapomniałeś też o rewolwerze?
— Kupiłem sobie nowiuteńki. Pamiętałem i o nim pakując na pograniczną wyprawę manatki. Ani człowiek wie, w jak djabelnem położeniu znaleźć się może w tamtych stronach!
— A masz kwas karbolowy?
— Cóż znowu! Czy przypuszczasz, że i desinfekcya bydła do mnie należeć będzie?
— Kto wie; no, ale żart na stronę, ręczyć nie można, czy tam nie wybuchnie tyfus, lub inna jaka epidemia.
Porucznik Henryk Świecimski ruszył ramionami.
— Któż potrafi zmienić wolę przeznaczenia! — zadeklarował patetycznie. — W każdym razie, bardziej niż tyfusu obawiam się nudów.
Zbliżający się w tej chwili konduktor przypomniał oficerom, że pociąg natychmiast odejdzie i prosił ich uprzejmie, by zechcieli usunąć się na bok. Raz jeszcze uściśnieniem ręki pożegnali odjeżdżającego towarzysza; pozamykano wagony, dzwon sygnałowy zadźwięczał po raz trzeci.
— Bywaj zdrów Henryku!
— Do widzenia przyjacielu.
Ostatnie wyrazy pożegnania przygłuszył świst lokomotywy, a w kilka chwil potem już dworzec kolei i Wrocław ledwie szarzał w oddaleniu.
Pociąg mknął coraz prędzej i prędzej, unosząc Świecimskiego ku nieznanym miejscowościom, a mianowicie ku górnej mieścinie, na granicy pruskiego Szląska położonej.