Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/109

Ta strona została przepisana.
101

Do celu mego zbliżam się radosny;
Niekiedy wietrzyk lekkim tchnie powiewem,
Przenika w duszę melodyjnym śpiewem;
Zmierzam do kraju południa i wiosny.
Parowiec dotąd płynie już brzegami
Nieświadomego przestrzeń morska mami:
Sądzi: do brzegu podać można dłonie,
Myśli, że pływak będzie tam za chwile,
Nie wie: brzeg od nas oddzielają mile,
Pływak nim stanie, napewno utonie!
Na brzegach górskie piętrzą się tarasy,
Spadając w morze. Tam odwieczne lasy,
Porastające gór olbrzymie ściany
Zdala się zdają, jakby były mchami...
W środku ich czasem — otulona mgłami
Bieli się postać wyniosłej altany;
Czasem ze starej, granitowej skały
Krzyż cień swój rzuca na spienione wały;
Czasami klasztor w chmurach zawieszony,
Niebiosa bodząc wznosi złote krzyże:
Dalej od ludzi, a do Boga bliżej
Tam żywot pędzi mnich osamotniony.
Nadmorską nieraz ujrzysz tam latarnię,
Ku której statek w czas burzy się garnie.