Na górach sosen ruchome kolumny,
A nad sosnami biegną chmurek stada,
Różnobarwnemi igrając kolory...
Strumień zaś górski rwie się naprzód skory.
I szumią parków zielone namioty,
W nich zwrotnikowe czasem widzę palmy,
I morze śpiewa starożytne psalmy,
I w cień mię zową tajemnicze groty,
I bluszczem gęstym okryte tunele,
I wabią morza ożywcze topiele...
I stoję znowu pod drzewem orzecha,
Którego grube, potężne konary
Są jako pniowe innych drzew filary,
Zaś je okrywa szumnolistna strzecha.
Znów u stóp moich ścielą się winnice,
W nich widzę ludu klasycznego lice.
Zmuzułmaniły go tatarskie wpływy,
Lecz w żyłach jego płynie krew helleńska:
Szlachetnie piękną tam jest tak płeć żeńska,
Jako i młodzian każdy urodziwy,
Lecz nie odsłoni świetnych lic niewiasta,
Chowana w górach, zdaleka od miasta:
Zwyczajem wschodnim osłania ją czadra —
Welon, jak ręcznik długi i szeroki,