Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/116

Ta strona została przepisana.
108

W wieczór, gdy słońce się za góry chowa,
Patrzę na morze, widzę — zmiana nowa.
Promienie słońca pożegnały tonie,
Lecz nim ich blaski zagasły ostatnie,
Ślą w chmurce złotej pocałunki bratnie,
By je zaniosła ku nadmorskiej stronie;
A w miejscu innem — przez górską szczelinę
Pada snop światła na morską głębinę
I Łódź na drodze spotkawszy rybacką,
Przelewa na nią taki blasków nawał,
że ją zamienia w złota jeden kawał,
Więc łódź się świeci, jako lśniące cacko.



IX.

Raz — gdy niebieskie pociemniały stropy —
Miast o spokojnym zabiegać noclegu,
Siedziałem cicho u morskiego brzegu;
Bałwany kornie biegły mi pod stopy
I znów wracały do morskiego łona...
Spojrzałem nagle — kędy wschodnia strona,
A tam się dziwne w on czas działy czary:
Rąbek czerwony wyłaniał się z morza,