Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/119

Ta strona została przepisana.
111

Pracę żywiołów i zagasił słońce...
I — jeśli było — znikło, co żyjące.
I dziś tu widok dokoła surowy!
Wśród skał omszonych, pną się sosen drzewa,
Wiatr górski szumi i ostro powiewa,
Wodospad huczy, spadając w parowy.
Niekiedy burza wpada tu z hałasem
I miota w gniewie zielonym szałasem,
I piorunami drzew korony sieka,
I najdumniejsze z korzeniem obala,
I nieraz lasy ogniami zapala;
Płynie po lasach gorejąca rzeka!
I dnia onego, kiedym jechał w góry,
Poranek jasny zasępiły chmury,
Suneły ku mnie z ponad górskich szczytów
Jedną falangą, jedną zwartą kawą,
Szumiały wewnątrz głuchych szmerów wrzawą
I zakrywając sklepienie błękitów —
Nad głową moją zawisły ciężarne,
Ponure, wrogie, jak płaszcz nocy — czarne.
Jam wstrzymał konia, myśląc o odwrocie,
Ale nadeszły skrzypiące madzary,
Uspokoili mię górscy tatary,
Że dżdżu nie będzie, więc w nowej ochocie