Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/137

Ta strona została przepisana.
129

Szyte, a uzda z kutasami;
Pod nim koń złoty, cały w mydle,
Lecący szybko, jak na skrzydle;
Swobodne dziecię Karabachu,
Uszami strzyże i w przestrachu
Chrapie i patrzy w głąb z urwiska,
Gdzie rzeka fale swe przeciska.
Tu droga wązka, niebezpieczna:
Na lewo skały, w prawo błyska
Gardzielą straszną topiel rzeczna.
Już późno! Tam, gdzie zima wieczna,
Gaśnie rumieniec; wstały mroki...
Podwoił orszak swoje kroki.



XI.

Oto kaplicy szczyt się wznosi,
W niej — jak podanie dawne głosi —
Pogrzeban książę, teraz święty;
Zabił go człowiek w złem zawzięty.
Bądź na igrzysko, bądź na bitwę —
Ktokolwiek tedy się kierował,
Zawsze gorliwie swą modlitwę
U stóp kaplicy ofiarował,