Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/149

Ta strona została przepisana.
141
IV.

Na północ gór widniały ściany.
Gdy jutrzni wschodzi brzask różany;
Gdy — napełniając głąb doliny —
Obłoczki sine się unoszą,
I z licem na wschód — mueziny
Ludowi chwilę modlitw głoszą;
Gdy już się dzwonu głos rozlega
I drżąc w spokojnej rannej porze —
W dolinie falą się rozbiega,
Echem odbija się w klasztorze;
Gdy cudnie marząc o kochanku,
Gruzinka, schodząc z gór krużganku,
Idzie, by przynieść wody w dzbanku:
W chwilę pięknego tak poranku
Gór łańcuch wznosił pod błękity
Jasno-liliowe, śnieżne szczyty.
A w czas zachodu blask różowy
Spływał na Kaukaz. Wtedy góry
U stóp swych mając, na ich głowy
Spoglądał Kazbek z ponad chmury,
Ozdobny w turban, w złotogłowy.