Strona:PL M Koroway Metelicki Poezye.djvu/35

Ta strona została przepisana.
27

nek gorączkowy i opuściwszy w przygotowane dlań, nie z pierza i puchu, łóżeczko, pomknęła, oczekując pogoni...
Czuła się zbrodniarką występną... Była tylko osieroconą matką...
Chciała iść dalej... Sza!... Co to? niemowlę kwili?...
Kwiliła burza.
Cofa się i wraca, bo tam niemowlę... Tam własne zostawiła serce... Jak gdyby wieki niewidziane porwała dziecię, pieściła je, okrywała pocałunkami... Zagrał w niej duch macierzyństwa...
Ale o! zgrozo... stanęło przed nią jutro w strasznym obrazie nędzy, poniżenia, śmierci głodowej może...
Dzień cały kawałka chleba suchego nie miała w ustach; wstydząc się okazać swą biedę i rękę wyciągnąć, kryła się przed ludźmi w zimnej, niepalonej dziurze... Spływała wilgoć po ścianach tej smoczej jamy... One tylko były świadkami jej nędzy... Rozczulone płakały!...
Do dziś trzymała się jeszcze w swej dumie... Uległa! Jutro czeka ją żebractwo...
Więc tłumiąc uczucie macierzyństwa, ruchem kurczowym oderwała od siebie dziecię. I tylko