Porzućmy nareszcie jednostajne płaszczyzny i matematyczną pustkę komórek. Pudowa plastrów jest więc już rozpoczęta, dzięki czemu stają się one mieszkalnemi. Jakkolwiek nieskończenie małe okruszyny przybywają — na pozór bez nadziei dotarcia kiedykolwiek do końca — do już istniejących niedostrzegalnych odrobinek i pomimo, że oko nasze, dla którego tak niewiele jest rzeczy dostępnych, patrzy, nic nie widząc — budynek woskowy, przy którym wre, nieprzerwana dniem i nocą, praca, rośnie ze zdumiewającą szybkością. Niecierpliwa królowa przebiegła już niejednokrotnie, bielejące w mroku, ścieżki. Teraz, kiedy ukończone już są pierwsze zarysy domostw, obejmuje je w posiadanie otoczona całą świtą przybocznej straży, doradczyń lub służebnic, trudno bowiem powiedzieć, czy towarzyszki prowadzą ją, czy też idą za nią; czy jest przez nie czczona czy strzeżona. Gdy dojdzie do miejsca, które uważa za odpowiednie — lub też które wskazane jej zostało przez doradczynie, wypukla plecy, wygina się i wprowadza koniec swojego długiego, wrzecionowatego odwłoka do jednego z dziewiczych jeszcze wiaderek. Tymczasem wszystkie małe badawcze główki, małe o olbrzymich czarnych oczach