w tem tkwi właśnie jedno z niebezpieczeństw zagrażających rodzajowi ludzkiemu? I my też czujemy w sobie nieświadomie siły, dążące do celów wprost przeciwnych tym, jakich domaga się nasz rozum.
Czy nie należałoby jednak, aby rozum ten który zazwyczaj, wyczerpawszy skromny zakres swojego działania, nie wie, w którą dalej zwrócić się stronę, zjednoczył się z temi siłami i zbogacił je swojem doświadczeniem?
Czy mamy prawo wnioskować na zasadzie niebezpieczeństw dzieworództwa, że natura niezawsze umie przystosowywać środki do celu, że to, co pragnie utrzymać, utrzymuje się niekiedy dzięki innym środkom zapobiegawczym, przedsięwziętym przeciwko samym właśnie jej aktom przezorności — a często także dzięki przypadkowym, nieprzewidzianym przez nią wcale, okolicznościom. Czy jednak w ogóle przewiduje ona, dąży do utrzymania czegokolwiek? Nasuwa się tu zarzut, że pod wyrazem „natura” rozumiemy wszystko niepojęte — i niewiele mamy decydujących faktów, które pozwalałyby nam przypisać jej myśl lub celowość. Zarzut ten jest słuszny. Manewrujemy tutaj z szczelnie zamkniętemi urnami, wypełniającemi sferę naszych pojęć o wszechświe-