lę później... usiąść spokojnie na sąsiednich kwiatach, na których zasypia smacznie, dopóki nie zbudzi go świeżość chylącego się ku zachodowi dnia. Wracają wtedy wszyscy do ula tą samą władczą, zgiełkliwą tłuszczą i pozornie wciąż przejęci wielkiemi jakiemiś zamiarami, lecą do lamusów, pogrążają głowy aż po szyję w pełne miodu kadzie, nadymają się jak amfory, aby pokrzepić wyczerpane siły i znów wpadają w głęboki, pozbawiony marzeń i widziadeł, sen, z którego zbudzi ich dopiero pora ponownego posiłku.
Ale cierpliwość pszczół różni się od cierpliwości ludzkiej. Pewnego rana oczekiwane hasło rozbrzmiewa w ulu, przeistaczając ciche robotnice w nieubłaganych sędziów i katów. Niewiadomo, kto je wydaje; wyłania się ono nagle z zimnego i trzeźwego oburzenia robotnic i — w myśl ducha jednozgodnej gromady — przenika do wszystkich serc z chwilą, gdy zostaje wypowiedziane. Część ludności wyrzeka się dnia tego zbierania łupu, aby się poświęcić całkowicie wymiarowi sprawiedliwości. Tłuste, leniwe śpiochy, wiszące obojętnie kępkami na miododajnych ścianach, zostają nagle wyrwane ze słodkiego snu przez zgraję