rozwścieczonych dziewic. Budzą się, błogo jeszcze odurzeni, nie wierzą swoim oczom — a zdziwienie ich z trudnością przenika przez grubą powłokę rozleniwienia, jak promień księżyca przez zgęszczoną wodę lepkiej kałuży. Starają się wmówić w siebie, że są ofiarami pomyłki, patrzą dokoła ze zdumieniem — i snadź budzi się przewodnia myśl ich życia w ciasnych ich mózgach, zamierzają bowiem wleźć, jak to czynią codziennie, na pełne kadzie, aby na miejscu zasiąść do porannej uczty. Ale minął już czas majowego miodu, odurzających kwiatów lipy, odświeżającej ambrozyi szałwii, macierzanki, białej koniczyny i majeranku. Zamiast wolnego przystępu do pełnych lamusów, uprzejmie zwykle otwierających pod ich warżkami słodkie swoje woskowe ocembrowania, znajdują dokoła gąszcz najeżonych, zatrutych żądeł. Zmieniła się zupełnie atmosfera grodu. Zwykła balsamiczna woń nektaru ustąpiła miejsca ostremu zapachowi jadu, którego tysiące kropelek błyszczy na koniuszczkach żądeł, służąc za narzędzie zemsty i nienawiści. Każdy z opasłych, przerażonych darmozjadów, zanim zdąży zdać sobie sprawę z niebywałej klęski, druzgoczącej cały ich syty i wygodny żywot, obalającej szczęśliwe prawa grodu, zostaje osaczony przez trzy lub cztery rzeczniczki
Strona:PL Maeterlinck - Życie pszczół.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.