zwracających uwagę w tem świątecznie wesołem gronie — nader rzadko jednak udawało mi się odnaleźć którą z nich wśród szalejących gromad.
A jednak urok tej chwili wydaje się nieodpartym. To szał poświęcenia, może nieświadomego, nakazanego przez siłę wyższą — to święto miodu, zwycięztwo rasy i przyszłości, jedyny dzień wesela, zapomnienia i szału, jedyna niedziela pszczół. Jest to też, rzec można, jedyny dzień, w którym jedzą one dosyta i w pełni zaznają słodyczy gromadzonych przez nie skarbów. Robią one wrażenie więźniów, z których zdjęto kajdany i których przeniesiono nagle do krainy dostatku i wiecznego święta. Są podniecone, nie mogą już dłużej panować nad sobą. One, nie czyniące nigdy, żadnego bezcelowego i niezdecydowanego ruchu, teraz wyfruwają, wracają, lecą, cofają się, znów przylatują, aby przynaglić swoje siostry, przekonać się, czy królowa przygotowana jest już do drogi, a głównie byleby tylko skrócić chwile nieznośnego wyczekiwania. Wzbijają się znacznie wyżej w niebiosa, niż zazwyczaj a liście stuletnich drzew, ocieniających pasiekę, szeleszczą, muskane