w przelocie złocistemi ich skrzydełkami. Nie znają już ani trosk ani obaw.
Zatraciły swoją dzikość, drobiazgowość, podejrzliwość, hardość, łatwiej je teraz poskromić, łatwiej dać sobie z niemi radę. Człowiek, ten stale zapoznawany przez nie władca, któremu dotychczas udawało się je ujarzmiać tylko za cenę bezwzględnego przystosowywania się do ich obyczajów, szanowania ich praw, nie zbaczania ani na jotę z drogi życia, zakreślanej przez ich rozum, mający wiecznie na względzie dobro przyszłości i niedający się niczem odprowadzić od raz wytkniętego celu — człowiek ten może się dzisiaj zbliżyć do nich, przedrzeć złocistą i drgającą życiem opończę, jaką tworzy dokoła ula zgiełkliwa tłuszcza, wziąć je w rękę, zebrać niby kiść jagód a one zostają pomimo to łagodne i niewinne, jak chmara polnych koników lub nocnych motyli, dzisiaj bowiem szczęśliwe, wolne od pracy, spokojne o przyszłość, byleby tylko nie rozdzielano ich z królową, w której łonie spoczywa los tej przyszłości — dzisiaj godzą się one na wszystko i nie wyrządzają krzywdy nikomu.
Ale nie zatrąbiono jeszcze właściwej pobudki. W ulu panuje bezład i niepojęte ja-