zakątku starą „gospodynię“ — jak ją nazywają w Normandyi — wychudzoną i bezwładną. I w tym wypadku pszczoły, jak się zdaje, broniły doostatka swej władczyni przed nienawiścią potężnej jej rywalki, pragnącej tylko jej śmierci, królowe bowiem żywią wzajemnie względem siebie gwałtowną nienawiść, która każe skakać im sobie do oczu z chwilą, gdy dwie z nich znajdują się pod jednym dachem. Możnaby przypuścić, że zapewniają one w ten sposób starszej — skromny i cichy przytułek na resztę dni jej życia. I tutaj potrącamy o jedną z tysiącznych zagadek tego woskowego państwa; mamy okazyę stwierdzenia raz jeszcze, że polityka i obyczaje pszczół nie są ani ciasne, ani z góry postanowione, i że zależą one od czynników daleko bardziej złożonych, aniżeli te, które, wedle pojęcia naszego, dobrze nam są znane.
Ludzie gwałcą jednak na każdym kroku prawa natury, które muszą wydawać się pszczołom najbardziej niewzruszonemi. Codziennie stawiamy je w takiem położeniu, w jakiem znaleźlibyśmy się sami, gdyby nagle cofnięto prawo ciążenia, przestrzeni, światła lub śmierci. Ale jak też postąpią pszczoły, jeżeli przemocą lub podstępem