Strona:PL Mantegazza - Rok 3000-ny.pdf/20

Ta strona została przepisana.

ścienia boi, — odparł z wymuszonem uśmiechem — zaś groźba — to uderzenie bałwanów o puste ściany.
I długo jeszcze oboje tonęli w głębokiem milczeniu.
— Oddalmy się stąd, wracajmy na ląd, te dźwięki przerażają mnie i przepełniają smutkiem — rzekła w końcu Marja.
— Masz rację, oddalmy się. I mnie to niewesoło nastraja. Zdaje mi się, jakobym tu widział bolesny obraz całej historji ludzkości. To skarga, wydobywająca się z piersi nowonarodzonych dziatek, zakochanych młodzieńców, tęskniących do śmierci starców, z łona wszystkich nieszczęśliwych, wszystkich żądnych chleba i sławy, bogactw i miłości. To skarga, którą zawodzi cała planeta, ze łzami palącemi, zapytując niebo: dlaczego żyje i dlaczego cierpi?
I na te wszystkie skargi los odpowiada tą głęboką, stłumioną groźbą:
— Tak jest, tak być musi, tak będzie!
— Nie, Pawle, tak nie jest, i tak nie będzie wiecznie. Pomyśl o tych śmierć niosących flotylach, które przestały istnieć, pomyśl o wojnie, która już nie egzystuje, pomyśl o postępie, który nigdy nie ustaje, i ta boja, która swojem drganiem zdaje się powtarzać nam wieczną skargę ludzkości i okrutną odpowiedź losu, zamilknie z chwilą, gdy fale morskie zburzą ją zupełnie.
— Oddalmy się, — zakończył Paweł, przy