Strona:PL Marcin Bielski - Satyry.pdf/45

Ta strona została skorygowana.

25

Jedno złe między nimi, sami się wojują,
Starostowie gdzie trzeba, tego nie hamują.
Gdzie nie trzeba, tu sami szlachtę z waśni trapią,
Strzegąc rzkomo dóbr pańskich, w granicach je drapią.
I bez miary ściskają ubogie ziemiany,
Chciałby wieść komisarze: ale trudno z pany.
Sieje, orze na cudzem słomiany starosta,
Żelazny ziemianinie tu stój końcu mosta.
Pótyć pole zajachał, nie śmiej z pługiem chodzić,
Jeśli co poczniesz gwałtem, tobie będzie szkodzić.
Jakie wielkie drogości, jakie w szaciech zbytki,
Papieruby nie stało, by miał pisać wszystki.
Jakie stroje szlachcianek, jakie płochych ludzi,
Żyd, Włoszek, chytry naród pieniądze z nich łudzi.
Jako trunki, potrawy z wielkim kosztem chodzą,
Które do wielkiej nędze potem je przywodzą.
Nie mogę się przypatrzyć dzisiejszemu światu,
Co rok to przychodzimy ku gorszemu latu.
Nie wiem, kogoby właśnie w tych rzeczach winować.
Iż nam nie chcą niebieskie planety folgować,
Jeśli to nam przychodzi z naszych nieprawości,
Iż za nami pochodzą wszystkie przeciwności?
Czyli nas Bóg chce skarać w tak nierządnej sprawie,
Iż sprawcy nie stanowią żadnej rzeczy prawie?
Na sejmiech per ambages, w koło rzeczą toczą,
A w pośrzodek, gdzie trzeba, tam śmiele nie wkroczą.
Różne vota szeroko podawając sobie,
Wszędzie z naszą utratą folgując osobie.
Nasza prosta chudzina musi w kącie siedzieć,
A na wszystko przyzwolić, co pan chce powiedzieć.
Posłowie zjachawszy się, czynią z księżą spory,
Na ostatek syem zatkną czopem i pobory.
Już u naszych po sejmie, po wojnie, poborzech,
Lepiej niż pod namioty mieszkać w cudnych dworzech.