Wieś zachwycała ją ogromnie. Coraz to nowe uciechy i przyjemności odkrywały dziewczynki w dużym, cienistym lesie lub na zielonych łąkach.
Pewnego razu wrócono późno ze spaceru i, siedząc w jadalni przy wieczerzy, opowiadano wrażenia dnia, gdy jasna łuna oświetliła okna.
— Pożar — zawołała pani Gorska, podbiegając do okna — i to gdzieś wpobliżu!
Panna Wanda zadzwoniła. Wszedł służący, oznajmiając, iż pali się wieś Bronkowska.
— Proszę o konie do kabrjoletu — powiedziała ciocia — muszę tam pojechać i zobaczyć, czy nie można dopomóc w czem biedakom.
— Ach, ciociu! — zawołała Bronka — weź i nas ze sobą. Nigdy nie widziałam pożaru zbliska.
Pani Gorska zaprotestowała, bała się dla Bronki zmęczenia i przerażenia, ale panna Wanda była innego zdania.
— Niepodobna z przed oczu jej usuwać wszystkich smutków i bolów ziemi — rzekła. — I dzieci są obywatelami kraju i o jego potrzebach powinny myśleć. Bronka pojedzie ze mną, lecz Zosia zostanie w domu. Jest znużona i sił ma niewiele; nietylko że się nie przyda, ale jeszcze zawadzać będzie.
Musiała więc pani Gorska ustąpić, choć pojąć nie mogła, by się tam Bronka na coś mogła przydać. Ale pan Torski wyraźnie zaznaczył, iż wola panny Wandy musi być zawsze spełniana, a tu jeszcze i Bronka tego chciała, należało więc ustąpić.
Strona:PL Maria Jadwiga Reutt - Królewna.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.