stała. A wszak oprócz Szymonowej są i inni poszkodowani.
Po południu poszły obie na wieś.
Dzień to był powszedni, a że lato miało się ku końcowi, więc starsi wszyscy byli w polu, zajęci pracą. Po ulicach wioski i podwórkach bawiły się małe, kilkoletnie dzieci. Nikt się niemi nie opiekował, nikt zabawą nie kierował, i grzebało się to wszystko w piasku, przewracało w błocie lub uganiało z psami.
Bronka patrzyła zdziwiona.
— Dlaczego, ciociu, oni tacy brudni? — zapytała — i czemu tak się dziwnie bawią, a na nas patrzą ze strachem?
— Dlatego — rzekła ciocia — że są biedni, matki pracują cały dzień w polu, nie mają czasu zająć się dziećmi; zostawione sobie biedactwa poprostu dziczeją.
— A czemu nie uczą się czego?
— Bo niema komu ich uczyć — odparła ciocia. — Szkoły niema w Bronkowie. Ale wiesz co? Za rok, gdy tu przyjedziemy, założymy ochronkę dla tych biedaków, zbierzemy tam dzieci i będziemy je uczyły.
— Jakto? — spytała Bronka — ty, ciociu, i ja uczyłybyśy te dzieci?
— Niezupełnie my same — odparła ciocia Wandzia — bo w Warszawie wyszukamy ochroniarkę, odpowiednio uzdolnioną, i ona zajmie się opieką i nauką dziatwy, a my będziemy uważały, by ochronka miała wszystko, co potrzeba, by
Strona:PL Maria Jadwiga Reutt - Królewna.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.