— Powinieneś, kuzynie, wypocząć, zostawić wszystko, a wyjechać bodaj na parę tygodni na wieś, do Bronkowa. Tam w ciszy wiejskiej, w towarzystwie dziecka, odpoczniesz trochę, dojdziesz do równowagi.
Pan Andrzej potrząsnął głową.
— Myśleć o tem nie mogę. Obecność moja jest niezbędna w Warszawie. Może na święta, o ile się wszystko dobrze ułoży, porwę ciebie, kuzynko, zabiorę Bronkę i wyjedziemy kędyś, „gdzie cytryna dojrzewa“ — rzekł z uśmiechem.
Panna Wanda już nie nalegała, wiedziała, że interesa, które prowadził, były wielkiej wagi, a kryzys, który przechodził kraj cały, nie mógł nie odbić się i tu. Rozumiała więc, że obecność jego jest konieczna. Nie wiedziała tylko jednego, że już od roku przeszło pomyślny stan interesów jej krewnego zachwiał się mocno, i tylko dzięki jego żelaznej energji i sprężystości nie było całkowitej ruiny.
Praca nadmierna, niepokój i noce bezsenne wyczerpywały silny organizm pana Andrzeja. Nie jadł prawie nic, podniecał się czarną kawą, a sypiał zaledwie po parę godzin na dobę.
Służący twierdził, że pan nie kładł się często do łóżka.
Aż oto pewnego wczesnego poranku ostry dźwięk dzwonka zbudził pannę Wandę.
Wzywano ją do pałacyku w Alei Róż.
Znaleziono pana Torskiego bez czucia przy biurku.
Strona:PL Maria Jadwiga Reutt - Królewna.djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.