Kto wie, czyby Bronka poznała swego ślicznego, silnego tatusia, gdyby ją niespodzianie wprowadzono do chorego, nie uprzedziwszy poprzednio. Tak dziś niepodobny był pan Andrzej do siebie. Sczerniał, wysechł i zestarzał w ciągu tych kilkunastu godzin.
Oczy miał wciąż zamknięte.
Doktor podszedł do łóżka, trzymając drżącą rękę Bronki w swojej i pochylając się nad chorym, rzekł wyraźnie i głośno:
— Bronka przyjechała. Czy pan słyszy? Bronka jest tu.
Chory nie drgnął, nie otworzył oczu.
— Przemów do tatusia — mówił lekarz do dziewczynki.
A ona, jak ptaszę zranione, rzuciła się z łkaniem ojcu na piersi, wołając żałośnie:
— Tatusiu, mój tatusiu!
I ojciec usłyszał głos dziecka.
Otworzył oczy, wyciągnął ręce i zawołał silnym głosem:
— Bronka! Królewna moja!
Łkanie Bronki rozległo się w całym pokoju.
Serca otaczających zabiły żywiej.
A chory ręką przycisnął głowę dziecka do piersi i, patrząc na nią, szepnął:
— Wanda... Bronka...
Były to jedyne i ostatnie jego słowa...
Gdy jasny świt zajrzał do okien, biedna królewna była już sierotą.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |