Strona:PL Maria Jadwiga Reutt - Królewna.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Wanda milczała, mecenas na ostatnie słowa pana Karola skłonił głowę na znak zgody.
— Cieszy mię to, że i łaskawy pan podziela moje przekonania. Wobec zaś tego, że nieodżałowanej pamięci krewny mój wiele świadczył na cele społeczne i niejednemu zakładowi wychowawczemu dopomógł, sądzę, że nietrudno będzie uzyskać dla córki jego stypendjum w jednym z zakładów warszawskich.
Łuna przeleciała po twarzy panny Wandy.
— Pozwolą mi panowie — rzekła podnosząc się — zabrać głos. — Jestem najbliższą krewną matki Bronki i jako taka mam moralny obowiązek zaopiekować się jej dzieckiem, tem bardziej, że i wolą jej ojca było, o czem wie pan mecenas, bym objęła kierunek wychowania Bronki. W obecnej chwili dziecko walczy ze śmiercią, o zabieraniu jej na wieś, a tem bardziej umieszczeniu w którymś z zakładów mowy być nie może. Proszę więc o powierzenie mi opieki nad córką mojej kuzynki, a celem mojego życia będzie wychowanie jej, o ile żyć będzie, na pożytecznego członka społeczeństwa.
Sędziwy mecenas podniósł się z miejsca, które zajmował przy biurku, i wyciągając rękę do Wandy, rzekł z szacunkiem:
— Imieniem zmarłego mojego klienta składam pani serdeczne podziękowanie za tę chęć. Pod tak rozumną i zacną opieką Bronka wyrośnie na porządną dziewczynę. Pewny tego jestem. Czy tylko nie za ciężkie będzie zadanie dla pani? Czy obliczyłaś się pani z siłami?