— Obiad jest zwykle o piątej — rzekła. — Jaśnie państwo wrócą dopiero za godzinę z Kalisza, może więc jaśnie panie posilą się trochę i spoczną po drodze. Czy jaśnie pani każe sobie w czem dopomóc?
Pomocy nie trzeba było. Panna Wanda odprawiła pokojową i sama dostała z walizki świeżą sukienkę dla Bronki. Nosiła ona jeszcze ciężką żałobę po ojcu.
— Dlaczego nie pozwoliłaś, ciociu — pytała dziewczynka — żeby służąca to zrobiła? Poco ty się męczysz sama?
Panna Wanda uśmiechnęła się.
— Wstydziłabym się — rzekła — gdyby mi kto pomagał w tak łatwej rzeczy. Wszak w domu nie mamy do tego służby i radzimy sobie doskonale. Gdybym się tu służbą wyręczała, miałabym uczucie, że zostałam kaleką lub niedołęgą. Człowiek wtedy jest naprawdę wolny, gdy wszystko sam sobie potrafi zrobić.
Bronka innego była zdania. Wszak doniedawna obsługiwano ją.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
— A więc to jest Bronka — powiedziała pani Karolowa przy powitaniu. — Miło mi poznać cię, moje biedne dziecko. Widziałam cię przed kilku laty w Warszawie jako malutką dziecinę, teraz już jesteś dużą panienką. Córki moje uszczęśliwione są z twojego przybycia — mówiła dalej, dotykając zimnemi ustami czoła dziewczynki.