dzieci Polski nie widziały, nie oddychały powietrzem rodzinnem, mimo to są to nasi drodzy bracia i siostry. I gdyby kiedy spotkał z nas kto takie dziecko polskie, niechże je przyjmie i powita jak najbliższą sobie osobę. A gdyby kto z was zrobił przykrość dziecku, urodzonemu w innej niż my części kraju, to popełniłby brzydki, szkaradny czyn, słyszycie, i niegodnym byłby podnieść oczu na naszego srebrnego ptaka! Pamiętajcie o tem i, miłując ojczyznę, miłujcie się wzajem.
Dzieci szły na swoje miejsca. Krzysia wzięła Bronkę za rękę i rzekła:
— Będziemy siedziały obok siebie.
Weszły do ławki, na pulpicie Bronki leżała wiązanka kwiatów.
— To z mojego ogródka — powiedziała Krzysia — ty pewno jeszcze swego nie masz, boś niedawno przyjechała do Lwowa. Będę ci codzień przynosiła kwiatki.
Nauczycielka tłumaczyła, a dzieci słuchały jej wykładu, Bronka jednak nie umiała sobie z tem radzić. Wrażeń miała tyle przez te dnie, że się skupić nie mogła, do wykładu szkolnego nie była też wdrożona.
Pomocną jej tu wielce była Krzysia, zdolna niezmiernie dziewczynka.
Uważała za siebie i za towarzyszkę, i coraz to jakąś wskazówkę dawała tamtej.
— Bo ja już jestem trzeci rok w szkole — mówiła — nic dziwnego, że mi łatwiej zrozumieć niż tobie, ale i ty się prędko nauczysz.
Strona:PL Maria Jadwiga Reutt - Królewna.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.