— Młodość, młodość to mówi, i darujesz, panie Janku, gdy dodam, że i niedoświadczenie — uśmiechnęła się pani domu.
— Tak — mówił Janek, zapalając się coraz bardziej — młodość mówi przeze mnie i słusznie, bo młodość musi zdobywać nowe placówki, młodość powinna wybiec na inne tory, niż te, któremi lata całe, ba, wieki szliśmy. Należałoby raz zerwać z dawnemi przyzwyczajeniami życiowemi. Śmiało patrzeć życiu w oczy i brać się z niem za bary. Dość wysiadywać w dusznych izbach namiestnictwa i marzyć o złotym kołnierzu, bierzmy młoty i kilofy w dłonie i twórzmy sobie nowe i potężne życie[1].
Bronka siedziała cicho przez cały czas tej rozmowy, która i jej niejedną myśl wzbudzić miała w duszy, a Surma mówił dalej:
— Ubogi jest kraj nasz, chociaż dowiedzioną jest rzeczą, że gdyby nie uboga Galicja, to bogaty Wiedeń umarłby z głodu. Cóżby więc było, gdybyśmy rolnictwo i chów bydła podnieśli tak, jak ono stoi w innych krajach. Mamy skarby w ziemi, że tylko wspomnę naftę i węgiel, a cóż nam z tego? Obcy eksploatują te nasze skarby, wydzierają je nam, a my nie możemy się zdobyć na to, by je we własnych rękach zatrzymać.
— Ale cóż zrobimy, nie mając środków odpowiednich? — zagadnęła Jana.
- ↑ Powieść pisana w czasie, kiedy Małopolska była pod zaborem austrjackim.