I zadumanej dziewczynie wydało się, że dłoń jakaś musnęła jej białe czoło, że duch ukochanego ojca stanął przy niej i błogosławi ją na nową drogę życia.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Wczesnym rankiem wybiegła Bronka do parku. Pilno jej było zobaczyć stary park, drzewa i stawy. Dawne królestwo swoje.
Do fabryki miała pójść potem, o 11-tej przed południem, czekać tam na nią miał główny dyrektor. Teraz chciała być sama i przypomnieć sobie dawny Bronków.
— Jakżeż tu wszystko się zmieniło — myślała, przebiegając wśród drzew i krzewów — jak urosły drzewa; tylko woda płynie jak wtedy srebrzystą strugą wśród zieleni.
Obiegła cały park, wyszła w pole i naraz stanęła zdumiona.
Naprzeciw niej, po wijącej się wśród zagonów lnu drodze, szedł wysoki, szczupły mężczyzna. Jeszcze był daleko, i twarzy jego dostrzec nie mogła, ale ruchy te znała. Czyżby? Nie, niepodobna?
Stała zapatrzona, aż tamten dojrzał ją zdala, zdjął kapelusz i powitał, jak kogoś dobrze znajomego.
— Pan Jan!
— Panna Bronisława, druchna moja! — padło z obu stron.
Bronka nie mogła wyjść ze zdumienia.
— Skąd tu pan się zjawił? — pytała.