Ten drugi zasię, co «bukszpir»[1] go piszą,
Z żywicznej sośni[2] jest, albo z modrzewa.
Żagle się na nim jak chusty kołyszą,
Gdy niemi kramarz na budzie swej wiewa;
Sznury się po nim pną i luźno wiszą,
Na czubie, w koszu[3], coś gwiżdże i śpiewa.
Pachoł to, co tam siedząc przy powięzi
Lin, śwista sobie, jak drozd na gałęzi».
Otwarły chłopy gęby, jako wrota,
I patrzą, niby na wiewiórkę dzieci.
— «Spadnie!» — «Nie spadnie!» — A ten się chybota,
Jakoby leciał już. Tak krzyknie trzeci:
«Trzymaj się chłopie, bo wiatr cię pomiota!»
Ten nic! Więc inszy: «Nie słyszy Waszeci,
Bo sroga góra je[4] i woda huczy...
A zresztą takich tam — sam djabeł uczy!»
I prawda! Nie raz, i nie dziesięć razy
Widziałem, jak się masztowi do czuba
Pnie taki, jako po olchach te łazy[5]
I te dzięcioły. To idzie, by śruba.
Na drzewcu żadnej zadzierki ni skazy:
Skręt karku pewny inszemu i zguba,
A on nic! Śmieje się tylko i świata.
To cóżby, jak nie ta siła nieczysta?...
Ale największy dziw w ciebie uderzy,
Kiedy to pojrzysz na one głębiny.
Bo choć się oko najdalej zamierzy,
Nie ujrzy ziemi skrawka, ni drzewiny...
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 026.jpg
Ta strona została skorygowana.