Raz, drugi, trzeci, skroś mroków zaszczekał,
Zacichł, znów drogę oszczeknął na globie,
Aż ciszej, dalej, z ostatnim skowytem
Schował się w niebie chmurami nakrytem
.................
Noc cicha, parna, nie błysła ni jedną
Gwiazdą na całym niebieskim przestworze,
I tak nas dwoje objęło bezedno[1]:
Czarne to niebo i czarne to morze.
Czekałem, nie śpiąc, aż mroki przerzedną,
Bom słyszał, wysep że ujrzym na zorze[2].
Kupa nas było, lecz nie szła nam rada,
Iż w tych zapaściach człek łacno nie gada.
Każdy tam w duszy doległość miał własną,
Którą żuł milczkiem, by piołun ugorny.
Dzienne otuczy — te prędko ugasną,
Gdy w sercu pomierzch wybije wieczorny.
Gorące oczy nierychło tam zasną,
Mgła na nich siada jak opar jeziorny...
Wbijasz je w ciemność, by w trumnę otwartą,
Nie luzowaną u troski swej wartą.
A z tych pstrych gromad, co razem w tej arce
Morzem pływały, przylgnęla do siebie
Garść ludu, chłopy, młodzaki i starce,
Jakby się wicią[3] zwołały w potrzebie: