Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 107.jpg

Ta strona została przepisana.

Alem ja pilno przymykał się bokiem
Ku tłumaczowi, co swego miał muła,
I poświstując, to stępią, to krokiem
Jechał, jak sotni naszej asawuła...[1]
Miałem ci świat ten odkryty przed okiem,
Ale ciekawość po żebrach mnie pruła,
Żeby się zwiedzieć wnętrznego zwyczaju
I przyrodzenia, co duszą jest kraju.

Więc my tam z sobą w rozmowy się dali,
Iż polityczny był człek, i bywały.
Ściągnie ów uzdy i cygar zapali,
I puści w kółka dym gęsty i biały...
Nuż ja fajeczkę z zanadrza i dalej
Pykać! A tytoń miałem doskonały,
Kupiony w szopie (choć niema co chwalić)
Od urzędnika, co strzegł, by nie palić.

Jakby mi miodem po sercu kapało,
Gdym cmoknął krótki cybuszek wiszniowy,
Który na drogę matczysko mi dało
Z kapciuchem. Kapciuch był żółty, irchowy.
Tuż przy mnie chłopię Żdżarskiego dreptało
Z głową zadartą, słuchając rozmowy.
Tak lekkim krokiem szliśmy, a cień mały
I krótszy coraz upadał ze skały.

— «Brazylja — mówił tłumacz — od zórz słońca
Kraj morski[2], a zaś rzeczny jest z zachodu.
Tam Amazona, do morza ciekąca,
Granicą broni suchego przechodu,

  1. Asawuła (ros.) — oficer kozacki; przen. przewodnik.
  2. t. j. jeżeli się do Brazylji przyjedzie od wschodu («od zórz słońca»), to ta strona Brazylii jest morska ma porty, a o większych rzek niema (przyczem przez Brazylję rozumie się cała południowa Ameryka); jeżeli zaś ktoś przyjedzie z zachodu, to napotyka kraj «rzeczny», bo przerznięty przez trzy wielkie rzeki: Amazonkę, San Francisco i La Plata.