Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 112.jpg

Ta strona została skorygowana.

Hukną — zaś sznurów targając lekuchno,
Trąca je ciszej coraz, aż zagłuchną.

Dopieroż pytać: Jak było? Gdzie? Kiedy?
Tfu! Prędzej dostałby u gęsi wody,
Niźli porządku u babiej czeredy!
Wszystkie gadają naraz, na wyprzody,
Każda z inszego końca do swej biedy
Rzecz ciągnie w stronę i do swojej szkody;
Wtem krzyk nad insze... Dreszcz każdego włoska
Uczułem w krzyku tym: — «O Matko Boska!»...

Jako więc z gniazda, gdzie drobiazg bezpióry
Próżno się broni przed szponem sokoła,
Piskliwa wrzawa bije — a wtem zgóry,
Szerokie przez wiatr skrzydłem pisząc koła,
Macierz zakrzyknie, a krzyk pójdzie w chmury,
I strach śmiertelny naokół obwoła:
Tak się z tej wrzawy głos jeden niewieści
Wybił okrzykiem matczynej boleści.

Spojrzę, i nagle z przed oczu mi kupa
Cała zniknęła, a w oczach ta jedna...
Szeroko, nakształt krzyżowego słupa
Otwarła ręce w niebieskie bezedna,
Blada, że oczy zawrzeć, i za trupa...
Z głowy chuścina opadła jej biedna,
Ubiory na niej ni chłopskie, ni pańskie,
Szlacheckie niby, a niby mieszczańskie.

Stoi, a cała tak zdaje się drżącą,
Jak ta osina, co w ciszę liść rucha...
Wzrok wbity w oną słoneczność jarzącą,
Jakby to była noc czarna i głucha.
Włos siwy powstał, znać myśli się mącą.
— «Stasiek!» — zakrzyknie... I urwie — i słucha...