Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 120.jpg

Ta strona została skorygowana.

Na łowy zjeżdżał tu, że bory blisko,
Mieszkiwał nawet czasem od przygody;
Ale że było podziemne źródlisko
I w fundamentach zaczęły bić wody,
Więc febry dostał podeszłe panisko...
Tak odtąd, już tu ni wina ni miody
Nie ciekną. Już się nie pieką jelony.
Ba! Sam Dom Pedro zbył dawno korony!

To gmach oddali na emigracyą.
Dom emigrancki. Tak go tu przezwali.
Przyjdziesz? Wikt dadzą, ściel, aż komisyą
Rząd przyśle, która cię znów popchnie dalej...
Mory po tobie, jak po bębnie, biją,
Ale parada jest! To w jednej sali
Trzysta się chłopa zmieści, póki z bagna
Śmierć[1] nie wylezie i w rów ich nie zagna.

Czekaj Waść jeno! Sam doznasz na sobie.
Tfu, na psa urok!» — Splunął, nosem prycha...
— «Wnet ci gnić zaczną wątpia, wnet w wątrobie
Kolki zaczujesz, czy inszego licha.
Jałowcem ja tu kadzę, cierzniem skrobię,
Żeby jak — na nic! Trup trupa wypycha...
Zaraza toczy mury te, te belki...
Ale cesarski pałac! Honor wielki!»

Krew mu w twarz buchła. — «A żeby choroba
Z takim honorem! Tfu! Siedzę, bo muszę».
I nagle: — «Co Waść?... Tak mi się podoba,
Więc siedzę! Ale niechno ja się ruszę,
To i Dom Pedro, i ja, i my oba»... —
Tu zmącił mowę w jakiejś zawierusze
Słów, której niktby nie rozebrał wątku,
Bo ani końca w niej, ani początku.

  1. T. j. żółta febra.