Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 197.jpg

Ta strona została przepisana.

Nad trupem twoim znów wszystko w tych borach
Będzie róść, szumieć i błyskać w kolorach.

Ani tu słońce nie jest takie ranie[1],
Jak u nas, w tęczach palącej się rosy...
Ani tych ptaków podobne śpiewanie,
Jak naszych czyżów, ziąb, skowronków głosy...
Ni gwiazdy niema tej, co gdy tam stanie
Nad te użątki nasze, nad pokosy,
To człek wyraźnie widzi, jak ta Boska
Moc o najlichszy kłos w polu się troska.

Tfu! Jeszcze teraz łza w oku mi świeci,
Gdy wspomnę żałość tę i te ciężkości.
A przeciem nie miał żony a ni dzieci,
I równo było mi, gdzie złożę kości.
Dola — ptak, mówią. Przyleci, odleci,
I darmo gwałtem zapraszać ją w gości.
Lecz nie o dolę mi szło! I przy doli
Taka się rana nie goi, a boli.
...................

A chłopy trwały setnie, nic tej duszy
Nie popuszczając głosu ni lamentu.
Chłop, jak się zawziął, to pędzej ukruszy[2]
Skałki, niż jego. Ma twardość djamentu.
A jak podźwignie raz brzemię i ruszy,
Do śmiertelnego już idzie momentu...
I chyba tylko w tej drodze go strzyma
Krzywda, a inszej zapory mu niema.

Jeden Przytuła... Sczerniał, zsechł na wióra,
Wilkiem poglądał, mrokiem krył się w boru.
Tak ogorzały mu te bujne pióra,
Tak bolącego był w sobie honoru.

  1. Ranie (przym.) — ranne.
  2. ...ukruszy — zwrot nieosobowy; por. str. 39, 5.