Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 253.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziękaż ci, Panie, i dziękaż ci, Chryste,
Żeś mnie postawił przy moim warsztacie,
I żeś mi w piersiach dał serce strzeliste,
Co młota patrząc, przybacza i na Cię!
Dziękaż ci, że to światło wiekuiste
Nad moją kuźnią w gwiazd palisz poświacie,
I za to dziękać, że mi aż do nieba —
By w pobliskości Ciebie być — nie trzeba!
................

Nagle świat spiętrzył się. Zrazu szły falą
Pagóry, prawie żywej krzemieniny,
To przez moc wielką dźwigną się, to walą
W rozpełzłe, żółwim podobne łupiny.
Idziem, aż na świt omgloną gdzieś dalą
Szczytów różaniec zamodrzał nam siny...
Zębate, dziko poszarpane skały
Wprzecz zawaliły niebo i tak stały.

I my stanęli. Na Boskim zegarze
Biła gdzieś dla nas śmiertelna godzina.
Zaczem sczerniałe podniosły się twarze
Ku szczytom, kędy wichrzyła mgła sina
Srebrzyste, pełne dymów trybularze,
Jak gdy ksiądz kadzić w nieszpory zaczyna.
Tak przeciw sobie stanęły dwie siły
I tak się z sobą w cichości mierzyły.

Aż buchnął srogi wark: — «Toć się mówiło,
Jako tym stepem wprost dojdziem na morze,
A tera bij się, człowiecze, z tą siłą,
Co jej i djabeł rogaty nie zmoże»!
— «A pocóż my tu przyszli? Poco było
Puszczać się borów?... Toć tam, jak w komorze,
Toby jagodę nalazł, to choć zielsko...
A tera drzyj się z tą kupą djabelską»! —