Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 261.jpg

Ta strona została przepisana.

I niemówiątko ścisnąwszy w ramiona,
Głębiej zaciągła na twarz czarnej chusty
I zaraz, jakby wiatrem poniesiona,
Zaczęła śpieszno iść w ten pomierzch pusty.
Lecz Dudek ryknął, i wnet cała ona
Rozpacz przez ślozów spłynęła upusty...
Chwycił się: — «Maryś, stój! Ja z tobą!» — Zaczem
Tu, to tam w kupie zaniosło się płaczem.

Tak w rodzicielach serce potajało,
Gdy pojrzą na ten drobiazg swój uśpiony,
Co u nóg matek jagnięcą i białą
Trzodeczką legnął, a był już znaczony
Czarnym na runie krzyżem, i za mało,
Za nic, miał pędzon być na te zagony,
Gdzie ani wschodzi słońce, ni ugasa,
I gdzie śmierć ciche swe trzody pasa.

Więcj jako burza, gdy deszczem uderzy
W zemdlone trawy i w ziemi zgorzałość,
Wnet spiekłe błonia rozżywi, rozświeży,
Tak tam te dusze uświeżyła żałość.
I patrz! Dzieciątko jedno, ptak bez pierzy,
Jedna drobina niema, jedna małość,
Ruszyła naród z tak potężną siłą,
Jakby sto dzwonów rezurekcję biło!

Pierwszy, szlochając, porwał się Zatrata:
Jakże więc Ziąbie nie padnie na szyję...
— «Odpuść! Odpuśćta, ludzie!... Tom za kata
Chciał być nad wami?... Reta, nie wyżyję!
A ździelże który przez łeb mnie, jak brata,
Bo mi to serdce[1] na śmierć się zawyje...
Toż katoliki my, nie samobóje!...
Laboga, zdziel mnie który! Niech sfolguje!» —

  1. Serdce (stp. i gw.) — serce.