Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 292.jpg

Ta strona została przepisana.

Tak my ruszyli wielką procesyją,
A krzyż ów jasny świecił nam, gdzie droga.
Idziem, a wszystkie dzwony ku nam biją,
Ażeśmy przeszli święconego proga.
Dopieroż jak nie hukniem litaniją!...
To jakby zawiej porwała się sroga
Lecących w niebo dusz, ze skargą, z łzami...
— Kyrie elejson!... Zmiłuj się nad nami!...

Klęknął ksiądz. Ognie migają mu w twarzy.
Zacisnął usta, zapatrzył się w Boga,
Gdy tak ten naród od samych ołtarzy
Rozkrzyżowany legł, aże do proga...
Pomost ci to był mizernych Łazarzy,
Których zdeptała moc Boska i noga...
A on lud, grzbietu poddawszy w pokorze,
W prochu obliczem legł, pod stopy Boże.

Aż gdy spłynęła ta pierwsza żarota,
Ksiądz do nas: — «A wy łotry! A hultaje!...
(Polak był, młody, a zwał się Błahota)
— To tak?... To takie u was obyczaje?...
To wy, jak zbóje, z nożami we wrota?...
Z żagwią?... Z ożogiem przez cudze te kraje?...
Siedemkroć czartów rogatych w was siedzi!...
Bić mi się zaraz w piersi!... Do spowiedzi!...

I nie czekając, aż zbliży się który,
Sam rozkrzyżował szeroko ramiona,
A twarz sierdzista, po której szły chmury,
I piorunami z pod serca złocona,
Strzymać nie mogąc szarpiącej wichury,
Nagle w łzach jasnych stanęła zalśniona,
Iż gasły na niej łyskania i gniewy,
Skroś tej srebrzystej, nawalnej ulewy.

Zaczem gwałt ony przemógłszy na sobie,
Tak zaczął mówić słowami rzewnemi: