Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 356.jpg

Ta strona została przepisana.

Ale niech mi kto pcha jarzmo na szyją,
Jak tu w galarach albo w Minas-Geras,
— Siarczyste! — uszów po sobie nie stulę,
Jeno w garść plunę, i — choćby na kule!

Praca — to praca. Jakeś nie kaleka,
Bierz się, a ostro! Takie Boskie prawo,
Ale jak człek się wyspina nad człeka,
Jeden u stołu, a drugi pod ławą,
Na kość, na ochłap jaki, jak pies czeka,
Nim głodne dzieci obdzieli tą strawą:
Hola od pola[1]! To prawo jest — pieskie[2],
Nie Adamowi dane! Nie niebieskie!

A węgiel właśnie trzymały tam Szwaby
i szwabskie statki wpływały do doku.
Powypasało się to, jak te schaby,
Przed każdym sadło, by torba obroku,
A do galarów, gdzie w pocie klną raby,
Żaden nie zejdzie sam, ani pół kroku,
Wierniki jeno, faktory, agenty.
— Bodajżeś sparciał[3] raz, pludrze przeklęty!

Więc choć węglarki szły, lud czekał chwili,
Coby mu karki wyprzęgła przetarte.
Tak poruszeństwo tajemne robili,
Stawiając wszystko na czarną tę kartę.
Spuści ów głowy i czoła przechyli,
Alić ponure oko trzyma wartę...
A krzywdą swoją tak na moc złączeni,
Że choćby papież stanął — nie odmieni.

A morze jęło wichrować tej pory,
Że chodził po niem jakby tuman siny

  1. Wara od krzywdy! (por. str. 283).
  2. Pieski (gw.) —psi.
  3. Sparcieć — stracić soczystość (o jarzynach), uschnąć, sczeznąć.