Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 077.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Że serce moje stało się lękliwem,
Że czegoś w gaju śmiała się olszyna,
Że się fijołki rozwiły dziś łzawe,
Że słońce weszło odmiennie jaskrawe...
Że ona miała oczy tak przejrzyste,
Jak niezabudka, kiedy na nią padnie
Rosa; że śledzę, co tam leży na dnie,
I myśl zgubiłem... Plotki oczywiste!


III.

Ona nie była piękną, salonową;
Była kobietą z sercem i z wadami.
Może za nadto znała się z kwiatami,
Z czarną jaskółką i z żabką majową,
Może za często biegała po łące,
Zrywając dzwonki liijowe i drżące;
Może za wiele róż miała w ogrodzie,
Za rano słońce witała o wschodzie,
Może się nadto w księżycu kochała,
Patrząc mu w oczy, promienna i biała...
O! miała wady: była zmienna, płocha
I niecierpliwa. To smuci się, szlocha
Nad czemś, co z wiatrem uleciało puchem,
To znów dziecinnym i swawolnym ruchem
Z czoła odrzuca rozsypane włosy,
Ociera oczy... patrzysz... a za chwilę,
Zda ci się, skrzydła dostała motyle
I leci róże pootrząsać z rosy...
Waszych zwyczajów, konwenansów zbroja
Nigdy nie strzegła jej piersi śnieżystych;
Nie była z waszych kobiet zimnych, mglistych,
Lecz taka wdzięczna, och! i taka moja!


IV.

Kiedy mnie ciągnie za sobą, swawolna,
Przez krzaki jeżyn, leszczyny i tarnie,