Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 190.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

A na błękitach — jako gwiazda złota,
Aż noc rozedrze błyskawicą słowa! —
Ja jestem cieniem cichego żywota,
Co obowiązek ma za swoje hasło,
Ja wschodzę, jako tęcza łez perłowa,
Nad duszą w smutkach zagasłą! —
Jam jest w spełnieniu najlichszego trudu,
Który podjąłeś w imię powinności;
Ja to ulatam z piersi twego ludu
Piosnką, nuconą w cichości.
Ja nad twym żytnim i pszenicznym łanem
Z skowronkiem lecę w poranne błękity...
Lub patrzę, cicha, okiem zadumanem,
W dalekie, słoneczne świty.
Jam z tobą, kiedy, podniósłszy ramiona,
Z ufnością dziecka ojcem zowiesz Boga;
Jam jeszcze z tobą, gdy dusza twa kona
W zwątpieniu, jako ta gwiazda strącona,
Co nie wie, kędy w nieskończoność droga.
Ja to zasiadam przy twojem ognisku,
Gdy nucisz dumy wieszczów twoich stare...
Ja — w pierwszym ramion najdroższych uścisku,
Rozkoszy daję ci czarę.
Jam jest w dziecięcia twojego uśmiechu,
W piosnce, nuconej przy drobnej kolebce...
Jam w oddalonem, rzewnem wspomnień echu,
Które ci ojców grób szepce...
Jam w szumie lipy, co cień swój roztacza
Ponad dach, mchami porosły, zgarbiony...
Jam w ukrywanych, męskich łzach tułacza,
Co rzuca rodzinne strony. —
Ja jestem w skardze nędzarza, sieroty —
I załamawszy dłonie, stoję blada,
Gdy beznadziejny krzyk wiecznej tęsknoty
W śmiertelną ciszę zapada...
Jam w każdym wielkim ludzkości porywie —
I w każdej walce za prawdę podjętej...