Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 230.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

I zasiadają go burzliwą zgrają?...
Czemu krwi fale, które wzruszać mają
Najczystszych uczuć struny kryształowe,
Wznosząc w niej dzikie i namiętne chóry,
Wyziewem burzy oczadzają głowę
I z wolnych duchów — jeńców sobie czynią?
Czemu pragnienia powstają z przemocą
Nieubłaganą, tyrańską, straszliwą?
Czemu się serca rwą w piersiach, trzepocą
I chcąc ulecieć w błękity, spadają,
Jak ptak zraniony z skrzydły złamanemi?
Jaki duch ciemny z tych zdrojów wyschniętych,
Z gwiazd spadłych, z pąków stoczonych w rozkwicie,
Z mętnych porywów, z nędz jaskrawych ziemi,
Z chwil upojenia rozkosznych, przeklętych,
Z płomieni, które wypalają życie,
Zbiera w wieczności gorejące żniwo?...
Nagle w namiocie zjawił się duch drugi,
A z nim ocknęły się poranne świty
I zaszumiały pieśnią srebrne strugi
I z cieniów blade wyjrzały błękity...
Senne marzenia powiały nad głową
Ziemi, swą szatą mglistą i tęczową,
Ognie przygasły, zastygły wulkany,
Z cichym szelestem opadało morze.
Jeleń u źródeł gasił swe pragnienie,
Dziecię gdzieś przez sen wyszeptało: »Boże!«
Ptaszki zbudziły drzewa swym szczebiotem,
Od chłodu rosy drżała róża polna,
Przejrzysta zorza purpurą i złotem
Wschód malowała na przybycie słońca...
I ucisk serca, długo wstrzymywany,
W ciche, ożywcze uleciał westchnienie...

Ocknął się Scypjon. Wyciągnął ramiona
Do pięknej branki, co stała, milcząca,
Jutrzennym świtem cała zróżowiona,