Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 1 256.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

I astry na stole — podarek jesieni —
I barszcz ten z wędliną, co w garnku się pieni,
Tak mnie już schwyciły za serce, za oko,
Żem czapkę do góry wyrzucił wysoko —
I rzekłem z uśmiechem: »Niech będzie pochwalon!«
I jużbym nie mieniał tej chaty ubogiej
Na wieczór dzisiejszy za pański gdzieś salon,
Gdyby mi do niego już tylko kęs drogi...
»Na wieki i wieków!« — dziad odrzekł pobożnie;
A w chwilę Martynka przyniosła żytniówki
I kręcąc fartuszek, z pod drobnej swej główki
Na gościa patrzyła ciekawie i trwożnie...
Gospodarz biegł konie umieścić u żłoba;
Serdecznie gościnny — był rad mi widocznie.
Lecz czy się zamyśli — czy mówić coś pocznie?
Widnieje mu z czoła jakowaś żałoba —
I niby zgryzota — i niby czekanie
Na jakieś niemiłe czy straszne spotkanie. —
Więc rzeknę mu z duszy: »Powiedzcież mi, proszę,
»Przez jakie też dziwne fortuny igrzyska
»Zaszliście aż tutaj do tego karczmiska,
»Gdy z oczu wam patrzy szlachectwo, jak wnoszę?«
A dziad się zadumał: »Rodowe wspomnienia
»To trumna zbutwiała — pod wiekiem z kamienia.
»Więc, Panie, rzecz ciężka poruszać mogiły —
»Jam stary i słaby — i nie mam już siły...
»I tylko to powiem, żem zaznał od młodu
»Tę klątwę wiekową, co cięży nam z rodu...
»I tak, jakby owo kto skarbów strzegł mnogich,
»Jam tutaj przykuty do ścian tych ubogich...
»A w noce bezsenne — i dnie samotnika
»Wypłacam się niebu za spokój grzesznika.« —
I zamilkł — i głowę pochylił na ręce —
Włos siwy mu światło oblało jarzęce —
A jam się zasmucił, żem prawie niechcący
Poruszył mu w sercu ból jakiś palący...
Wtem misę dymiącą na stół nam podano —