Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 056.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Światy, które spadają — słońca, które gasną,
I kresy nieskończoności;
Jeśli na twojej drodze przepaść się otworzy —
I obejmą cię w koło bezbrzeżne otchłanie,
Jeśli ci nie odpowie na żadne pytanie
Ani głos ludzki — ni boży,
Jeżeli w twym ostatnim, śmiertelnym okrzyku,
Rozpacz się tylko głucha straszliwie obwieści:
Czemu dziś twej pochodni z przekleństwem boleści
Nie rzucisz, blady pątniku? —



IX.

Samotna idę wśród nocy tą drogą,
Którą łez ludzkich wskazują mi ślady,
Ale o hasło nie proszę nikogo!
Ach, za promyczek mizerny i blady,
Za nędzny odzew żądają zapłaty
Królewskiej: ducha wolności i — zdrady.
W prawo i w lewo odrębne dwa światy,
Lecz droga moja ni w lewo, ni w prawo:
Ja idę prosto do biednej tej chaty,
Co nędzą swoją odbija jaskrawo
Od głośnych haseł, rozdwojeń i kłótni...
Idę, gdzie ziemia pustą jest i łzawą,
Gdzie jęczą ludzie skrzywdzeni i smutni,
I od nich to się uczą być smutnemi
Westchnienia, pieśnią płynące z mej lutni.
Gdzie więcej potu, niż chleba na ziemi,
Gdzie opuszczeni są, gdzie są tułacze,
Tam, jak ptak, lecę skrzydłami drżącemi.
Gdzie duch omdlewa — i tęskni — i płacze,
Kędy niedola zasiada u proga,
Idę — i ślad za sobą pieśnią znaczę
I we łzach wołam do Boga.
I do was wołam, wy, sercem rozdarci,
Między którymi wypadła mi droga! —