Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 072.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Co wylała nań hojnie wszystkie swoje dary,
A nędzę stworzyła na to,
Aby, bóstwu podobny, mógł pełnić na ziemi
Miłosierdzie nad biednemi.
Lecz gdy o wieczornej porze
Zaszła mu krok w ciemności płacząca sierota,
Okryta nędzy swej szmatą,
Iż żaden głośny chwalca cnoty za garść złota
Jałmużny jego nie liczy,
Rzecze z szyderstwem krwawem i pełnem goryczy:
»Niech cię śmierć rychła wspomoże!« —
A wyrzekł to w obliczu natury — i Boga!
A gwiazda, ze zgrozy zbladła,
Widziała, jak sierota, chwiejąc się, upadła...

Głos pomsty bije w ciszy aż do niebios proga...
A noc stroskana go słucha,
Dyademu swojego gasząc blaski drżące,
Aby o śmierć tego ducha
Nie pytała jej zorza, świt biały i słońce.

Ucichło w powietrzu łkanie,
Jako piersi zmęczonej długim, ciężkim płaczem,
Opadły lekkiej mgły szarfy,
Głos pól i chat w westchnieniu rozwiał się echowem.
A pokąd cisza ta trwała,
Ludzie senni marzyli o wiecznym pokoju
I o obfitości ciała
I mówili: »Spokój nam, iżeśmy dożyli
Tej błogiej spoczynku chwili,
Iż umilkły jęczących skargi już na wieki«
I zamykali powieki.
Lecz przyszedł wicher mocny i zatrząsł świat, zaczem
Powstało w górach wołanie,
Jakoby ducha, co się obwołuje słowem,
Na wiecznych lodów strażnicy.
I uderzyły morza w srebrne swoje harfy