Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 2 246.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
LXI. DWIE WIOSNY.


W starej arkadzie, pod zczerniałą bramą,
Lekko draśnięte skośnym błyskiem słońca,
Głębokie cienie nagle się rzucały,
Jak noc, zraniona ostrzem złotej strzały.
Na tem flamadzkiem tle[1], objęta ramą
Grubych występów muru i akantów,
Niby obrazek godny dyletantów,
Stała dzieweczka drobna, złotowłosa,
Kształtów znikomych, wybladła i drżąca,
Nędznym łachmanem odziana i bosa.

Dziecko to jeszcze było wiekiem; przecie
W jej zadumanej, zmąconej źrenicy
I w ustach bladych, które bez uśmiechu
Lekko otwarte drgały, w osłupieniu,
Z jakiem się naprzód pochyliła cała,
Znać było, że już nie ma na tym świecie
Dla tego dziecka żadnej tajemnicy...
Że zna pokusy i nędzy i grzechu
I odrętwienie ciemnoty i winy,
Głodu i chłodu posępne godziny
I łzy i krzywdy i płomień ponury,
Co plami czoła i przegryza ciała,

  1. T. j. na tle, jakby je wymalował malarz ze szkoły flamandzkiej czyli belgijskiej, która kwitnęła w w. XVI i XVII.