Iżby szła z brzękiem skowrończym wśród kmieci,
Aż w echo rzuci płacz swój, a odleci.
A pod tą lirą, jeżeli mu wola,
Niech żytnie kłosy z naszego da pola,
Kłosy ubogie, z chudemi, ot, ziarny,
Na chleb powszedni, ościsty, a czarny,
Po którym człowiek do ziemi przyrasta
I ciągnie pług swój prastary od Piasta.
A potem, chce-li, niech kamień obtoczy
Polnym powojem, co modre ma oczy,
A niechaj na nim napisu nie kładzie
I niech go w rzędzie nie stawia, ni w ładzie,
Tylko w zakątku, gdzie brzoza szum niesie...
— A można w lesie? — To owszem, niech w lesie!
I.
Wieczór mglisty, wieczór blady,
Smętnie kona chmurny dzień;
Leśną ścieżką w moje ślady
Idzie cichy, nikły cień.
Ni mnie woła, ni mnie nęci,
Tylko za nim wszerz i wzdłuż
Srebrzyścieje kraj pamięci,
Błogiem światłem pierwszych zórz...
Ni mnie nęci, ni mnie woła,
Lekko słania się bez tchu;
Tylko szumy drzew dokoła
Dawne pieśni budzą z snu...
Pieśń i zorza w pierś mą trąca
Skowronkowych drżeniem piór;