Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 103.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

I małoduszne łzy leją
Z dala od czynu,
Niemoc swej duszy złożywszy i słabość swoją,
Która jedynym ich bogiem i pierwszym bytu tyranem,
Na jasne barki Zeusa,
Wszechistnień pana,
W śnie przed pociskiem piorunu szukając schrony?

Czymże i samo jest nawet Fatum wieczyste
Dla tych, co doli swej czarnej pod bicz podają grzbiet krwawy,
Nie uchylając od ciosu
Spodlonej głowy,
Jeśli nie własną słabością, tą nieśmiertelną
Od krain słońca zaporą i od krainy żywota,
Do których mocni się tylko
I dumni rodzą,
By prometejskie dziedzictwo piastować godnie?

Sam sobie życia nić przędzie każdy z żyjących.
Sam w sobie nosi swe losy, ktokolwiek rodzi się na świat.
A nie widziano przez wieki,
Aby ten upadł,
Kto jasne życia ognisko w piersi rozpalił
I przy najwyższem swem prawie, przy prawie życia stał silnie,
I tchnął płomieniem w błękity
I w ziemię wrastał,
A w czasów swoich przeczeniu nie żył ni chwili.

Bogowie nawet upadli, iż zbrakło siły,
Która nad nektar ambrozyi piersi do życia ukrzepia
I nieśmiertelność rozdziela
I im i ludom.
I nigdy ona z Betlejem gwiazda czerwona,
I nigdy wielki cień krzyża, co padł na Olimp z Golgoty,