Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye seria pierwsza 011.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Pierzchły już bezcielesne, urojone mary,
Których nikt nie przykroi do rozsądnej miary...
Odtąd mieszkańcy miasta, stojąc na swych progach,
O tem, co rzeczywiste, radzić będą zimnie,
I nikt, przy jakimś grzmiącym, pełnym ułud hymnie,
Nie będzie roił baśni o chwale i bogach.
Epos przestanie kłamać i drażnić umysły;
Na wzruszenia jest wymiar ogólny i ścisły,
I nikt pod wpływem pieśni, omamiony słuchem,
Nie będzie śnił, że leci nad światy gdzieś duchem...
Ludzkość, wolna od rodu wieszczów i rapsodów,
Przestanie pragnąć zdrojów żywych i ogrodów,
I nie będzie roiła o cudach dziwacznie,
I na byt swój powszedni trzeźwo baczyć zacznie.
Cóż jest pieśń? dźwięk słów pusty, jako wiatru szelest.
Poezya najpiękniejsza jeszcze prawdą nie jest,
I, jako płonne zielska, po drogach zarasta...
Lecz dziś wszystkie wyrwano! Poza bramy miasta
Odprowadzono wieszczów z wieńcami na czole
I przed poezyą wrota do Aten zaparto.
— Tak dumał prawodawca.

Cóżto za pacholę,
Z głową wzniesioną w niebo, źrenicą rozwartą
Szeroko, patrząc w błękit ten, czysty jak fala
Egejska, gdy w niej jutrznia łuny swe rozpala,
Stoi w cichym zachwycie? Nad niem szumią drzewa,
Ptak wędrowny skrzydłami bije i pieśń śpiewa,