Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye seria pierwsza 048.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzucając wkoło spojrzenia sokole,
Valerius dojrzał drobną, nikłą barkę
I pogrążoną w zadumie żeglarkę,
Która się własnym marzeniom uśmiecha...
A jej przepaska, puszczona na wodę,
Z wiatrem się niesie, jak skrzydła motyla...
Dojrzał i szepnął: „Klaudya”...
                            Była chwila
Ciszy wśród tłumu po tym szepcie; echa
Tylko nadbrzeżne, miękkie i pieszczotne,
Szepnęły; „Klaudya”... i umilkły drżące,
Jakby to imię miało samo z siebie
Jakieś oddźwięki namiętne, palące,
Od których więdną kwiaty i wilgotne
Rosy zajmuje płomień, a na niebie
Gwiazdy blednieją i lecą strącone...
Lecz chwila była krótką; oburzone
Matrony rzymskie spojrzały zjadliwie
Na tę samotną i na tę niedbałą
O świat, i ludzi, i wrzawę ich całą,
Na tę milczącą dumnie i wzgardliwie...
I wnet za pierwszej Lucyny przykładem,
Ostre przymówki sypnęły się gradem:
— „Klaudya bez grona niewolnic wychodzi”...
— „Klaudya, w kosztowne przybrana tkaniny,
Z głową odkrytą, jak miejskie dziewczyny.
Z jednym Numidem zasiada do łodzi”...
— „Wszak na ozdobę żeńskiemu strojowi