Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye seria pierwsza 068.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

W powietrzu drgnęło... przywabiony łupem,
Szumiąc skrzydłami, sęp wzniósł się wysoko,
I chwilę zawisł, jak całun nad trupem...
A jego krwawe i okrągłe oko
Błysnęło w górze straszne, pałające
Pomiędzy niebem a ziemią, jak słońce.
Spadł — i hakami szponów swych wszczepiony
W rozbitą czaszkę, szarpał dzióbem krzywym
Mętną źrenicę trupa, nad nieżywym
Pastwiąc się, jakby zemstą był trawiony,
I znów się cisza nad polem obniosła
Olbrzymią skargą ust, zwartych na wieki...
A czarne kawki, jak płaczki z rzemiosła,
Jęły zawodzić z suchemi powieki
I tam leciały, gdzie słońce zapada,
Wołając chórem: „biada! biada! biada!”.



∗             ∗


W tem jęk się cichy ozwał z prawej strony.
Ktoś westchnął: „Ałłah!” i turban zielony
Uniósł się ponad stratowaną ziemią;
A za turbanem podniosła się głowa,
I pierś szeroka, i reszta tułowa.
Olbrzymi Nizam, z czarną jak noc brodą,
Stanął i patrzał, jak umarli drzemią...
A potem chwiać się zaczął jak pijany,
Bo krew z odkrytej buchnęła mu rany,