Tak mówił stary pan — i łzę ciekącą
Otarł rękawem — i strapiony stęka.
Lecz młody orzeł węża z skórą lśniącą,
Co syczy w słońcu, zaledwo się lęka...
Wszak miłość czysta, tęsknotą palącą
Hartuje serce, które z bólu pęka...
Książe za jedno spojrzenie Giulnary
Oddałby wszystkie Trebizondu czary.
Przecież u stołu — gdy piękna blondyna,
(Sprawka Hussejna) przy boku mu siadła,
Możnaby mniemać, że książe zaczyna
Godzić się z losem; ledwo dotknął jadła;
Głos jej do głowy szedł, jak puhar wina...
A chociaż papa, z głębi swego sadła
Mrugał, to przecież w piersiach Kalilbada,
Jakaś iskierka zażegła się blada...
Coś niecoś było w tem winy szampana.
Ileż on ogniów roznieca, niestety,
Entre deux verres, gdy jest kompania dobrana!
Więc gdy po stole podano już wety,
I poszły szepty, żart Kalilbad-hana
Wzięto tak seryo, że piękne kobiety
Mdlały z zazdrości... Utrzymuję zatem:
Wieczerza bywa nader zręcznym swatem.
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye serya trzecia 342.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.