Ta strona została uwierzytelniona.
Na ślubne łoże panią wiódł,
I szyjkę gładził białą,
Całował usta, trefił włos,
Aż wszystko się w niej śmiało.
Więc się jej do stóp giął jak wąż,
Łaskocząc nóżki bose,
Pani się śmiała, śmiała wciąż,
A w oczach miała rosę.
I coraz głośniej buchał śmiech,
Zwyczajnie jak w kochaniu...
Aż rankiem leżał świeży trup
Na łożu, na posłaniu.
Jednę po drugiej sześć ich miał, —
Boże uchowaj grzechu! —
A każdą w pierwszą ślubną noc
Na śmierć łaskotał w śmiechu.
Różnie tam o tem prawił lud,
I wtenczas, i za laty,
Aż wszystko wydał młody paź,
Co sypiał u komnaty.
Mówi, a z jej bezzębnych ust
Cichy się śmiech odzywa,